czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 2

                Obudziłam się w pomieszczeniu o szarych ścianach, bez okien i o skromnym wystroju. Siedziałam w miękkim , czerwonym fotelu. Obok stało takie same, a na wprost sofa. Czerwona tkanina dodawała szykowności. Drewniany stół znajdował się przede mną, a na nim stała lampa o żółtym, ciepłym świetle. Zadawałam sobie w głowie jedno pytanie. Czemu nie uciekam? Nie byłam przywiązana, niedaleko znajdowały się drzwi, może otwarte i chociaż czułam jedynie lekkie otumanienie i sztywność karku nie miałam odwagi wstać.
                Na początku nie zauważyłam mężczyzny, który wpatrywał się w przestrzeń. Mój oddech z lekka przyspieszył. Facet musiał być moim porywaczem. Ale dlaczego nie byłam związana? Dlaczego leżałam w tak miękkim meblu? Dopiero po chwili zorientowałam się, iż chłopak był młody. Miał mniej niż dwadzieścia lat, jego rysy twarzy były łagodne, ale mięśnie wskazywały, na lata treningów. Czekałam aż szatyn się odezwie, ale on tylko wędrował wzrokiem po pokoju, jakby znudzony całym tym zdarzeniem. Czekał na coś. Może na to że się odezwę? Moje przemyślenia przerwało jednak otwieranie drzwi. Czyli jednak były otwarte! Tylko że zanim zdążyłabym wyjść, mięśniak by mnie obezwładnił. Nie miałam szans.
                W drzwiach stanął mężczyzna, pod pięćdziesiątkę. Jego włosy zaczęły już siwieć, a twarz zdobiły plątaniny zmarszczek. Stał dumnie wyprostowany. Wmaszerował do pomieszczenia żwawym krokiem i uśmiechem na twarzy. Wyglądał jak dobry dziadek, który zabiera w zimę na łyżwy i czyta książki wieczorami razem z tobą na dobrano.
-Witam Cię panno Rosset oraz pana, panie Davidzie. Cieszę się, że misja przebiegła bez komplikacji.-ukłonił się, a z jego twarzy nie schodził serdeczny uśmiech. -Mam nadzieję, że nie ucierpiała pani zbytnio podczas podróży. Ah, gdzie moje maniery! Nazywam się Froch i jestem szefem głównej siedziby OPL, w której właśnie się znajdujemy. Pan Carter będzie od dzisiaj pni przełożonym, zapozna cię z ekipą oraz wszelkimi procedurami. Mam nadzieję, że miło spędzi tutaj pani czas. Pytania?
Myślałam że nie wykrztuszę z siebie słowa. Froch, czy jak mu tam było, mówił tak beztrosko, jakby to była rutyna, a to że porwali mnie spod sklepu, w biały dzień nie było niczym dziwnym. Nie mogłam jednak ominąć takiej możliwości, aby się trochę dowiedzieć. Wydukałam z siebie parę krótkich zdań:
-Co to jest? Kim wy jesteście? Dlaczego? Po co?!
-Organizacja Pomagająca Ludziom, jesteśmy specjalnymi agentami.-odparł łagodnie starszy z facetów
-Dlaczego tu jestem?
-Twoi rodzice nie żyją, jako że jesteśmy zobowiązani zaopiekować się potomkiem z rodziny agentów, kiedy znajdzie się w takiej sytuacji jak ty. Zazwyczaj takie osoby mają od dziecka rozpoczęte szkolenie, jednak w twojej sytuacji, wygląda to trochę inaczej.
-Moi rodzice nie…
-Ale twoja babka owszem i wszystkie pokolenia przed nią również. Twoja matka była… inna. Jesteś tutaj aby się szkolić, przynajmniej przez najbliższe parę miesięcy, potem wybierzesz. Davidzie, spieszę się na spotkanie. Zajmij się panną Rosset.
Dziadek jak szybko się pojawił, tak też zniknął. Miałam nadzieję, ogromną nadzieję, że śnię, a to kolejny wymysł mojego mózgu. Chłopak stał wyczekując. Zapomniałam na moment o tym co mnie otacza, nie byłam pewna czy coś do mnie mówił, ale chyba powinnam wstać.
-Idziesz? – zapytał. Miał przyjemny głos. Nie wiem jak go opisać, ale był czarujący. Delikatny i mocny zarazem, jakby umiał go modelować w każdą stronę, tworząc sztukę.
Podniosłam swoje cztery litery i zmusiłam się na lekki uśmiech. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po chłopaku.
                Jechaliśmy windą, szliśmy długimi korytarzami, pięknie zdobionymi. Na każdym piętrze były obrazy, meble, kwiaty i ogólny wystrój. Doszliśmy w pewnym momencie pod pokój 136.
-To jest twoja sypialnia. Moja jest obok.-wskazał na drzwi po lewej, a następnie zapukał.
Po minucie, drzwi otworzyła śliczna blondynka o zielonych oczach. Miała na sobie czarny żakiet, leginsy i koturny w tym samym kolorze. Do tego biała koszulka, złoty masywny naszyjnik i małą torebkę na pasku w kolorze czerni. Wyglądała zniewalająco. Miałam wrażenie że się spieszy. Rozmawiała przez telefon. Powiedziała „Już wychodzę, będę za parę minut, nie denerwuj się! Pa.”, a następnie rozłączyła i spojrzała w naszą stronę.
-David! Masz jakąś ważną sprawę? Trochę się tak jakby śpieszę…
-Julia, pamiętasz że masz od dzisiaj współlokatorkę, prawda? –chłopak uniósł brew.
Chyba dopiero wtedy, dziewczyna zwróciła na mnie uwagę. Jej twarz oblał rumieniec i uśmiechnęła się jeszcze szerzej w moją stronę.
-Tak, oczywiście że pamiętam! Wrócę za jakąś godzinę, rozgość się, wypakuj! Czuj się jak u siebie, no bo będziesz u siebie. Jak chcesz to możesz się przebrać w jakieś moje ciuchy. – zmierzyła mnie spojrzeniem. –Taa… No właśnie. Ja muszę lecieć, bo ktoś mnie zaraz pożre!
Julka, moja nowa współlokatorka, szybkim krokiem ruszyła w stronę windy. Po kilku sekundach zniknęła z pola widzenia. Nagle odezwał się mój towarzysz, o którym tak jakby zapomniałam.
-Monika, poznaj Julkę, Julka, poznaj Monikę. Super! –powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
Przeszłam przez próg, a zaraz potem drzwi się za mną zamknęły. „Cudownie, jestem pozostawiona samej sobie.”


______________________
Witam was w 2016. Każdy z nas jest już w pewnym sensie o rok starszy, ale czy mądrzejszy? Ja z wielkim zapałem zabieram się w tym roku do wypełniania swoich postanowień w tym; przestać pić pepsi, co będę stopniowo odstawiała oraz być bardziej zorganizowaną. Myślę, że dzięki temu, rozdziały będą się pojawiać szybciej i nie będę kolidowały z moimi planami. Kalendarz autorstwa Reginy Brett zakupiłam, tylko i wyłącznie przez wspaniałe wnętrze. Zapłaciłam 24 zł, więc cena niewygórowana, trochę duży, ale dla wspaniałych kolorowych, inspirujących kartek, WARTO!

Chciałabym, życzyć Wam drodzy czytelnicy wspaniałego roku, wypełnienia wszelkich postanowień, oraz stawiania sobie to nowych wyzwań.

Mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu, zostawcie po sobie ślad.
Monika.

wtorek, 24 listopada 2015

Rozdział 1

Każdej nocy śni mi się tamta noc. Zdarzenie które nie daje mi spokoju. Próbujesz o czymś zapomnieć, a to na siłę wbija się na pierwszy plan twojego życia. Koszmar nie odpuścił i dzisiaj. Byłam cała mokra, a moje ręce ściskały z całej siły prześcieradło. Rozluźniłam powoli uścisk. Podniosłam telefon z nocnej szafki i spojrzałam na wyświetlacz. 3:54 nie ucieszyła mnie szczególnie. Kręciłam się jeszcze parę minut spowalniając oddech i wyciszając się. Zasnęłam.
                Budzik zadzwonił punktualnie o siódmej. Promienie słońca, łagodnie wpadały przez duże okno do pokoju. Z jękami i wypowiadając parę przekleństw, co zdarza się u mnie tylko wtedy, wygramoliłam się spod białej kołdry. Liliowy koc leżał na ziemi, podniosłam go szybkim ruchem i ruszyłam do łazienki. Siląc się na uśmiech stanęłam przed lustrem. Przytyłam. Niezdrowa dieta i stres ostatnich tygodni nie wpłynął dobrze na moją figurę.
-No Monika, chyba zaczynamy ćwiczyć z rana i biegać wieczorem! -powiedziałam do swojego odbicia.- Ale od jutra!
Wzięłam prysznic i zrobiłam lekki makijaż, który raczej nie ma prawa się tak nazywać. Ubrałam beżowy sweterek, zakładany przez głowę, białe rurki oraz bordowe martensy. Do tego naszyjnik mamy w kształcie serca, który dostała od ojca jako prezent zaręczynowy. Przypominam sobie słowa matki, kiedy opowiadała mi o tym zdarzeniu. Tata chciał być oryginalny, a że mama nienawidziła pierścionków, bo uważała że tylko przeszkadzają, kupił jej naszyjnik. Nadal jest to dla mnie urocze. Zbiegłam po schodach do kuchni. Złapałam pudełko ze śniadaniem, rzuciłam „Miłego dnia!” i wyszłam szybkim krokiem trzaskając drzwiami.
                Ulice miasta, były pełne ludzi. Nie tylko ja powinnam zacząć wcześniej wstawać. Przerabiam to każdego dnia, ale jakoś nigdy nie mogę się do tego zebrać. Do szkoły docieram zaledwie w trzy piosenki Nirvany, które podśpiewuję sobie pod nosem, stojąc przy szafce. Moją melancholię przerywa Klaudia, która promienieje. Na jej widok aż robi mi się ciepło. To będzie dobry dzień!
-Monika, nie uwierzysz co się stało! Związek Karoliny, umarł! Zerwali, ty to rozumiesz?! Sylwester, nareszcie od trzech lat, jest wolny!
-I?
-Mogę teraz do niego zagadać! Myślisz że mam szansę?
-Jasne, akurat idzie, no dalej, leć do niego!
-No dobra, może jednak… tak dużo się nie zmieniło.
Kocham Klaudię, ale za wysoko mierzy. Ma duże możliwości, ale jest tak nieśmiała że boi się otworzyć usta, przed nowo poznaną osobą. Sylwek to inny poziom. Jest przystojny, jednak nigdy jakoś mnie do niego nie ciągnęło. Przyjaźniliśmy się w dzieciństwie, za nim poznał Karole. Zawsze musiała być na pierwszym miejscu.
                Lekcje minęły jakoś szybko. Dzień był ciepły, beztroski, a ja jak głupia przejmowałam się tym, dlaczego moja przyjaciółka nie wierzy w siebie. Mocno zielone oczy, kasztanowe włosy, dobra sylwetka, a do tego inteligenta. Dziwię się, że faceci nie stoją w kolejce do niej.  Odkąd pamiętam była singielką, a ja nigdy szczególnie nie zwracałam na to uwagi. Doszłam do wniosku, że przejdę się do domu okrężną drogą. Założyłam słuchawki, włączyłam swoją playlistę i powoli skierowałam się do domu.
                Przechodziłam obok pasażu „Zefir” i tęsknym wzrokiem wpatrywałam się w witryny sklepów. W wystawie mojego ulubionego znajdował się zielony żakiet ze złotymi guzikami. Niestety ceny w „Zara” były nie na moją aktualną „kieszeń”. W pewnym momencie poczułam że ktoś mnie obserwuje. To dziwne uczucie każdy z nas czuł nieraz. Pomyślałam że patrzą się na mnie rodzice. Na samą myśl, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. W pewnym momencie, kiedy chciałam ruszyć dalej, poczułam nagły ból. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać, a ja nie miałam siły walczyć z sennością. Ktoś mnie podniósł i zaniósł do samochodu. Ostatni dźwięk jaki do mnie doleciał to głos mężczyzny:
-Mam ją, wracam do organizacji.
___________________________________

Witam serdecznie, jak wspominałam, zaczęłam pisać od początku, mam już trochę, więc myślę że nie będziecie długo czekać. Sama oczekuję na komentarze z waszymi radami i opiniami ;)) Mam nadzieję, że się spodoba.
Bayo! 

sobota, 26 września 2015

Rozdział 25 - Francja

Widzenie Moniki
Poszliśmy do małej kawiarenki. Była niedaleko hotelu, ukryta w szeregu innych interesów. Śniadanie co mnie nie zdziwiło składało się z bagietki. Cieplutkiej bagietki, która delikatnie się łamała. David śmiał się ze mnie, patrząc na moją rozmarzoną twarz. Do pieczywa dostałam mus z ciepłych malin, które znajdywały się w małym garnuszku. Maliny były bardzo słodkie, ale nie przeszkadzało mi to, przez moją miłość do słodyczy. Zawsze sobie ich odmawiałam. Niestety nie zawsze byłam chuda, bałam się powrócić do tamtych lat, dzięki treningom już mi to raczej nie groziło. David zamówił bagietkę z Nutellą uśmiechając się cały czas do kelnerki. Dostaliśmy również kawę oraz sok jabłkowy. Co dziwne w tym kraju pije się je równomiernie, a kawa była w misce. Po zjedzeniu bagietki byłam pełna. Dopiłam już duszkiem resztkę mlecznej kawy, kiedy przy stoliku pojawiła się kelnerka z tacą. Postawiła obok mnie szklankę z mlekiem oraz miseczkę z musli. Obok ukazała się miska owoców. Mój towarzysz miał przed sobą to samo.
-Nie wepchnę tego w siebie.-rzekłam.
-Dasz radę, tylko popatrz na te bananiki.
I tak zjadłam wszystko co otrzymałam. Myślałam, że umrę tam z przejedzenia. Jedzenie było tak wyborne, że...ah! David zostawił plik banknotów na stole i wyszliśmy z kawiarenki w stylu vintage.
***
-Nadal nie wiem po co tu przyjechaliśmy.-powiedziałam wtulając się w jego ramię.
-Co masz na myśli?
-Mieliśmy być na misji, a jak na razie, bawimy się.
-Wyjaśnialiśmy ci to. Mamy najpierw pokazać się w otoczeniu...
-..a potem?
-Zlikwidować zagrożenie.-uśmiechnął się do mnie.
Szliśmy przez park. Świeciło zimowe słońce i wiał mroźny, rześki wiatr. Mimo tego nie było widać, że mamy grudzień. Chociaż w sklepach znajdywały się już świąteczne wystawki ukazywały one jednak Mikołaja na wakacjach, niż opatulonego czerwonym kubrakiem. W tym roku nie było zimy, nadal odczuwało się jesień. Smutną szarą jesień. Drzewa nie były zielone, kwiaty nie kwitły, a szarzy ludzie śpieszyli się w różne miejsca. Czułam ciepło mojego towarzysza, sama zauważyłam że drżę.
-Chodź, zawrócimy. Pozwiedzamy innym em.-powiedział chłopak.
Następnie zdjął z siebie polarową bluzę zostając w samej koszulce.
-Poradzę sobie, będzie ci zimno!
-Poradzę sobie M.-wtedy założył mi bluzę na ramiona.
-Czy mi się wydaje, czy rano było jakoś cieplej?
-Masz rację, to dziwne, ale teraz już nic nie jest normalne.
Po powrocie do hotelu zamówiliśmy ciepłe kakao. Położyliśmy się w moim pokoju na łóżko i milczeliśmy sącząc ciepły wywar. Oboje baliśmy się przerwać idealną ciszę, aż za idealną. Wtedy skapnęłam się, że nic nie słychać. Kompletnie nic.
-David.
-Mhmm...
-Słyszysz?
-Jest cicho.
-No właśnie. Nie ma śmiejącej się Julki, odgłosów seksu, ani trzaskania drzwi.
-I?
-Jesteśmy sami. Czy to nie dziwne?
-Julka z Kacprem kochają Paryż, a że byli tutaj dziesiątki razy mają wspólne wspomnienia. Pewnie teraz spacerują po jakimś miejscu i wspominają swoje pocałunki, myśli itp. Simon nawet tutaj jest znany.-zaśmiał się.
-Myślisz, że ona kocha Will'a?
-Julka? Nie wiem, ta jej miłość jest naciągana, ale krzywdzą się razem z Kacprem, więc wolałbym aby byli osobno.
-Taaa, Julka mówi że darzy Will'a uczuciem, ale na wyjazdach ciągle jest z Kacprem, a...
-...Kacper darzy uczuciem ciebie.-dokończył Carter.
-Nie to miałam na myśli, to zauroczenie.-uśmiechnęłam się.
Długo myślałam nad naszym zespołem, emocjach Julii i całym tym kiczem. Czułam energię emanującą od zegarka. Doskonale wiedziałam gdzie jest. Wtedy zasnęłam.
***
-Kiedy zamierzasz podjąć naukę, ile razy mam ci to powtarzać. Musisz się szkolić!-mówił jakiś damski głos.
Miałam przed oczami biel, trochę zajęło przyzwyczajenie moich oczu do panującej światłości. Miałam przed sobą kobietę. Jej suknia sięgała jej do kostek. Lili.
-Pytam się.-dodała.
-Lili, co ja tu robię?
-Byłaś w Kasemii, nauczyłaś się wielu rzeczy, poznałaś mnie, historię, ale nadal nie możesz zacząć stosować tej wiedzy. Codzienne medytacje, ćwiczenie i poznawanie umiejętności. Myślisz że masz czas?
-Jaki czas? Co ty...
-Dobrze.-rzekła Lili zrezygnowana.-Zacznijmy od początku. Monika Rosset, 13 Strażniczka. Przepowiednia, anioł i dalsza niezrozumiała część przepowiedni. Jak na razie rozumiesz?-kiwnęłam głową.-Dobrze, zegarek. Ptak w nim uwięziony i tajemnicza moc, której musisz nauczyć się używać oraz ją kontrolować. Głównym środkiem jest medytacja, której sobie odmawiasz. Moniko, musisz zacząć odkrywać swoje talenty. Znajdź jakieś miejsce, gdzie nikt cię nie znajdzie. Zabierz ze sobą miskę z wodą, ziemią, świeczką oraz zapałkami. Zapamiętałaś?
-Możesz nie mówić do mnie jak do dziecka?-oburzyłam się.
-Ale tak się zachowujesz! Ile razy mam prosić?
-Okay. Zrozumiałam. Miejsce i rzeczy. Możesz przestać nachodzić mnie w snach?
-Oj Moniko, potrzebujesz moich rad. Odpocznij.-kobieta uśmiechnęła się do mnie, następnie odpłynęłam.
__________________________________________________________

Witajcie. Ostatnio zaczęłam czytać od nowa rozdziały. Doszłam do wniosku, że choć miały więcej komentarzy, były beznadziejne. Przez to że mam masę pomysłów na pociągnięcie fabuły chciałabym zacząć pisać tą historię od nowa. Jedynie z punktu widzenia Moniki oraz bazując na powstałych już rozdziałach. Jeżeli taki pomysł by wam przeszkadzał moje miśki to proszę o napisanie tego w komentarzu. Moim celem byłoby do 31 grudnia bieżącego roku dojść do rozdziału 20-25. Liczę na wasze opinie i wsparcie. Wasza M. 

czwartek, 4 czerwca 2015

Nowość. 1/Próbka

Prolog                                                                                                                         

                                                                                                                       4 czerwca 2015 rok,
                                                                                                             San Antonio w stanie Teksas

Żyj chwilą obecną, wspominaj przeszłość i nie lękaj się przyszłości, ta bowiem jeszcze nie istnieje i nigdy nie będzie istnieć. Jest tylko teraz. ~Christopher Paolini  Najstarszy


Każdy dzień jest tutaj taki sam.
Rano jak zawsze mój współlokator budzi się koło piątej i puszcza metal. Zasypia na około czwartym utworze, ale muzyka gra dalej. Nie da się jej wyłączyć przed skończeniem play listy. Ostatnie dźwięki kończą się przed szóstą. Jeżeli myślicie, że nie próbowałem zrobić coś z tym to się mylicie. Próbuję jak zawsze zasnąć jednak udaje mi się to dopiero po paru rozdziałach książki. O dziewiątej do pokoju wparowuje Dylan, co oznacza koniec wymarzonego snu.  Ubieram się w zwykłe ciuchy, czyli jeansy, koszulkę, bluzę i trampki. Idziemy razem do stołówki jak zawsze spóźnieni. Przy stole siedzi już nasza ekipa. Tyler, Crystal, Daniel i Holland. Siadam obok Holl, tak jak zawsze.  Jem płatki, dwie kanapki z serem i szynką oraz piję kawę z sokiem bananowym. Tyler szykuje sobie górę kanapek i wraz z Danielem urządzają zawody. Crystal również pije kawę i je sałatkę z kurczakiem. Zawsze zastanawiam się jak Holl może pić tylko wodę. Ma problemy z odżywianiem się.  Tym razem zadowala się karmelowym Latte. Dylan nachyla się nad moją przyjaciółką i szepcze jej coś do ucha na co ona wybucha śmiechem. Śmieją się oboje, a reszta nie ma pojęcia z czego.  Za każdym razem kiedy ich wzrok się spotka chichoczą. Cała ekipa z tej głupiej sytuacji, sama idzie w ich ślady. Mam wrażenie, że O’brien ją kocha. Ona również żywi do niego jakieś uczucia, jednak bardziej ma go za przyjaciela, niż za drugą połówkę. Wyglądają ze sobą słodko.  Dopełniają się. Po śniadaniu każdy z nas         idzie na lekcje, zajęcia itp. W skrócie wykonuje plan zajęć, bądź lekcji.  Wraz z Dylanem i Holland idziemy na matematykę. Jest to przedmiot, który lubię. Jest dla mnie łatwa, tak jak dla Dylana. Chodzimy do grupy zawansowanej w przeciwieństwie do reszty. Tyler pewnie załapał by się z nami, ale specjalnie oblał test sprawdzający, by nie zostawić Crystal samej z Danielem. Jest o nią cholernie zazdrosny. Choć jesteśmy przyjaciółkami, to czasami mnie wkurza tym  niezdecydowaniem i dawaniem nadziei. Mogłaby się zdecydować, a nie być sama raniąc ich oboje. Potem angielski, gdzie siedzę w ławce z Danielem. Sharmanowi wisi cała nauka, a angielski przychodzi mu z łatwością jak reszta przedmiotów humanistycznych. Dzień mija dalej, jak zawsze. Kończymy lekcje obowiązkowe koło trzynastej. Znowu całą grupą zbieramy się koło naszego stolika. Holl załatwiła nam żarcie, które szykuje szef kuchni z cztero gwiazdkowego hotelu. Jej rodzice są mega bogaci, a żeby szybciej wyzdrowiała dostaje najlepsze jedzenie. Tym razem mamy szparagi zapiekane z serem mozzarella i sosem holenderskim, na deser sernik z musem malinowym i lemoniada do picia. Ja miałam arbuzową. Danie było pyszne, ale talerz Roden był nienaruszony. Jak zawsze rozmowy przy naszym stoliku nie uciachały nawet na moment. Inni pobyt w psychiatryku uważają za karę, zrzędzenie losu itp. Dla nas stał się nowym domem, otacza nas rodzina, a to jest najważniejsze. Zawsze wspominam uśmiechy moich przyjaciół. Po obiedzie kolejna porcja zajęć nieobowiązkowych, ale każdy musi jakieś wybrać. Staramy się chodzić na te same, aby pobyć razem więcej czasu. Dzisiaj mam literaturę. Dylan ma duszę artysty i uczęszcza na nią ze mną. Nie wiem czy dlatego, że ją lubi czy kierują nim inne emocje. Potem mamy zajęcia artystyczne. W tym półroczu mamy przedstawić siebie i swoje uczucia w każdym tygodniu za pomocą muzyki. W zeszłym semestrze dzięki nim nauczyłam się szyć. Wydaje się to komiczne i takie jest. Nikt nie bierze ich na serio, tańczymy, śpiewamy, śmiejemy się, bawimy. Zabawa. Lubię te zajęcia, na nich jesteśmy wszyscy razem i pokazujemy siebie, poznajemy. Dzisiaj grałam na gitarze wraz z Posey. Akompaniowaliśmy do piosenki  „Never Be Alone” Shawna Mendesa. Na wokalu była Crystal. Śpiewała z głębi serca, a jej głos było słychać w całym pomieszczeniu. Miała śliczny głos. Na scenie świat dla niej nie istniał. Cała sala ucichła co było rzadkością. Łza spłynęła po moim policzku, wiedziałam że ktoś odejdzie, a utwór tylko uwierzytelnił mnie w tym. Dziewczyna cierpiała przez cały tydzień, codziennie o tym myśląc. Po to są te zajęcia, aby wyrzucić z siebie wszystko. Kiedy skończyłą wszyscy zaczęli bić brawo, a ona się uśmiechnęła. Całą szóstką zaśpiewaliśmy „Show You” tego k jak samego autora, śmiejąc się ostatni raz w tym składzie, a nasze fałsze było słychać w całym pomieszczeniu. Reszta „szaleńców”, wraz z nauczycielką przyłączyła się do nas. Wyszliśmy z sali i tak jak na filmach chodząc po szpitalu śpiewając. Kiedy swoją inicjatywę przejął Tyler „rapując, miksując” ja zaczęłam głośniej grać, od czego aż bolały mnie opuszki. Byłam szczęśliwa. Kochałam tych ludzi, nadal kocham. Po półtorej godzinie ci którzy skończyli zajęcia na dzisiaj zajęli się sobą, szli pogadać z lekarzem, uczyli się itd., w zależności od planu dnia. Sama miałam pół godziny do spotkania z moim doktorkiem. Sięgnęłam po kolejną książkę ze stosiku. Zostało ich tak mało, tak mało dni. Bałam się, ale moi rodzice byli szczęśliwi. Zdrowiejesz – powtarzali. Nie wiedziałam czy chcę, co ja gadam. Kiedyś o tym marzyłam, pragnęłam ze wszystkich sił, ale każdy kiedyś wychodzi. Tym razem padło na „Drżenie” Maggie Stiefvater. Uśmiechnęłam się na widok wilka. Kochałam te zwierzęta i każdą tematykę z nimi związaną.  Nie zdążyłam przeczytać pięciu stron jak przerwał mi Dylan, który rzucił się na mnie jak jakieś zwierze. Zaczęłam na niego krzyczeć.
-Ty, dziewczyno, ogarnij się.-uśmiechnął się do mnie.
-Może bym dała radę, jakbym nie była atakowana.-zrzuciłam z siebie chłopaka.
-Urządzamy małe przyjęcie na dachu. Tylko nasza 6. Przyjdziesz?
-Czy ja wiem, muszę skończyć książkę, w końcu się wyspać…
-I tak wszyscy doskonale wiemy, że nie pójdziesz szybko spać, a książkę skończysz w nocy lub jutro rano.  Daniel załatwi trochę alko, Holl jakieś przekąski. Ty z Tylorem zagracie na gitarze…
-A zaśpiewasz?
-Jeżeli mi zaakompaniujesz i zaśpiewasz ze mną?
-Śnisz, mogę zagrać, ale nie śpiewać!
-Fochnę się!
Zamyśliłam się przez chwilę. Uśmiech przyjaciela był, aż przesadnie zarażający. Jego białe zęby lśniły nawet w żółtym świetle lampki, która się przepaliła poprzedniego dnia.
-Zgoda, wpadnę, ale nie na długo. Mam zaraz wizytę u doktorka. Muszę iść. –zaśmiał się.
-Ciekawe co tobie dzisiaj powie.
Właśnie, co mi dzisiaj powie. Tego bałam się najbardziej.

-----------------------------------------------------------------------
Dzisiaj coś nowego. Jeżeli dotarłeś, aż tutaj to Ci bardzo dziękuję! Próbka, czyli coś co siedzi w mojej głowie i liczę na ocenę. Jest to coś co ostatnio sobie wyobraziłam, czyli owa "próbka" mojego pomysłu. Chciałabym założyć bloga z opowiadaniami lub Tagami. Proszę o waszą szczerą opinię. Co myślicie, czy warto coś takiego zaczynać, czytalibyście? Liczę na was!!! Zapraszam do czytania opowiadania, obserwacji i komentowania.

P.S Mam do was prośbę. Chciałabym zmienić wystrój bloga. Czy znacie kogoś do kogo mogłabym się zwrócić lub sami może robicie, mam nadzieję że szybko uzyskam jakąś odpowiedź, najlepiej na maila którego najdziecie w zakładce "Kontakt".

Wasza M. 

sobota, 21 czerwca 2014

Prolog

Każdej nocy śni mi się "Biedra" znajdująca się na wylocie z mojego rodzinnego miasta, światła policyjne i ciała. Każdej nocy zaczynam krzyczeć kiedy znowu mówią mi "Tak mi przykro...", i się budzę. Wiem, że nie krzyczę naprawdę, bo ciotka nigdy nie przybiega sprawdzić czy wszystko OK. Jedna noc, a tyle zmienia. Rodzice to boli, ale stracić tej samej nocy jeszcze chłopaka to nie to samo. Zabronili mi jechać na koncert Happysad ale zobowiązali się zawieść mojego chłopaka Dereka, przyjaciela Michała i Sylwka oraz Darię moją najlepszą kumpelę. Czemu musieli jechać oboje, mama i tata, pamiętam czemu, mieli zajechać w powrotnej drodze do Tessco. Przeżył tylko Michał. Tej nocy sen się powtórzył, znowu obudziłam się cała spocona i z łzami na policzkach. Była 6:47, miałam raptem trzynaście minut do budzika więc wstałam i poszłam do łazienki. Poranne czynności, stała rutyna, człowiek zna je na pamięć. Moje życie dużo nie uległo zmianie, jedyne co się zmieniło to to, że w szkole nie widzę kilku osób, nie mieszkam z rodzicami, a do mojego grfiku zajęć doszły dwie godziny psychologa tygodniowo. Na śniadanie jak zawsze miałam do wyboru bułkę z serem lub płatki na mleku. Tym razem wygrały płatki. Ubrana byłam w ciemno-zielone jeansy, czarną koszulkę i brązowy sweterek. Ela, moja ciocia, siostra mamy, moja nowa opiekunka i najlepsza przyjaciółka. Jak zawsze z rana rozmawiałyśmy o tym co na obiad i o której wrócę do domu. Przypomniała mi o ukochanej pani Dr. Skowrońskiej z którą muszę dzisiaj znowu przeprowadzić konwersację na temat tego "Jak się czujesz po stracie tak ważnych osób w swoim życiu.". Pewnie byłoby lepiej jakby ciągle mi tego nie przypomniała. Nie wiem czy wam się przedstawiłam, a więc jestem Monika, mam siedemnaście lat, a teraz muszę biec do szkoły - jak zawsze. Na moje szczęście nie spóźniłam się na pierwszą lekcję - matematyka. Wszyscy nauczyciele są dla mnie wyrozumiali ze względu na "tą sytuację", ale nie ona pani Mesterchazy, to okrutna żmija. Co zrobię zawsze jest źle, nawet kiedy jest to dobrze. Mam dość tej kobiety, ale wytrzymam. Nie zostało mi nic więcej. Po lekcji poszłam do szafki, przeprowadziłam nudną rozmowę z kilkoma osobami, aż w końcu spotkałam Michała. Przeżył traumę, miał wielkiego farta choć o jego życie walczono dość długo. Śmierć chciała go zabrać jakieś trzy razy. Dwa razy w kartce i raz już w szpitalu. Rozumiał co czuję, rozumiał, że nie potrzebuję współczucia tylko kogoś do pogadania. Na długiej przerwie dołączyła do nas moja najlepszą przyjaciółka Klaudia, bez tych ludzi ten dzień byłby nie do zniesienia. Rozmowa z osobą, która ma mi "pomóc" przebiegła dość szybko więc mogłam wrócić do domu i zacząć wszystko od nowa. Postanowiłam sobie, że moja żałoba będzie trwać trzy tygodnie i ani dnia dłużej. Te trzy tygodnie mijały dzisiaj więc jutro się wszystko zmieni.





Mam nadzieję, że Prolog się spodobał i wpadniecie na pierwszy rozdział. Proszę napisać mi co robię źle a co dobrze, gdyż to moje pierwsze opowiadanie, więc proszę o wybaczenie.